wtorek, 3 lipca 2012

Kwalifikacje na zmywak

Swoją drogą - przeglądając oferty na Gumtree, wpadło mi w oko takie ogłoszenie:

PILNIE!!! Zatrudnię osobę na zmywak!
Restauracja przy krakowskich błoniach zatrudni na stałe osobę na zmywak.
Chętnych proszę o przesyłanie CV droga mailową.

Serio? CV na zmywak? A listu motywacyjnego nie trzeba?

Assessment Center

No i stało się. Uczestniczyłem w AC w jednej z firm Big4. Muszę przyznać, że wszystko przebiegło sprawnie i bezproblemowo. Ze zrozumiałych względów nie zamierzam podawać nazwy firmy. Natomiast relacja będzie w miarę dokładna.

Jeśli obawiacie się AC bardziej niż rozmów kwalifikacyjnych, to mówiąc szczerze jest to błąd. Ideą Centrum Oceny jest, jak sama nazwa wskazuje, ocena naszej osoby. W tym celu wykonujemy różne zadania (zazwyczaj jedno indywidualne, jedno grupowe i czasem zdarzają się jakieś dodatkowe). To co jest najważniejsze - jaka kompetencja będzie oceniana - nie jest ujawniane.

1. Preludium

Zazwyczaj po przyjściu zostaniemy usadzeni wraz z pozostałymi kandydatami, w jakimś przyjemnym miejscu, z dostępem do soków, ciasteczek i kawy. Z kawą nie ma sensu przesadzać - nie wiadomo kiedy będzie przerwa a wykonywanie zadań z pełnym pęcherzem do najlepszych pomysłów nie należy ;) Tutaj nie jesteśmy obserwowani, warto jednak przełamać pierwsze góry lodowe z naszymi konkurentami - pamiętajmy, że nasza otwartość również jest oceniana i jawna  brutalna konkurencja nie jest zbyt dobrym pomysłem.

W tym momencie można również nawiązać kontakt z asesorami. Podchodzą, zagadują, pomagają się rozluźnić - warto z nimi rozmawiać. Oczywiście nie narzucać się tylko zgrabnie odpowiadać na pytania, które zadają.

2. Najpierw indywidualnie

Na wykonanie wszystkich zadań mamy określony z góry czas. Zazwyczaj jest podzielony w następujący sposób:

1. Zapoznanie się z zadaniem - 5 minut.
2. Zbieranie informacji - 15 minut.
3. Przetwarzanie informacji - 20-30 minut.
4. Prezentacja (często z elementami angielskiego) - 15 minut.

Jak wyglądają takie zadania? Otóż jeśli chodzi o te indywidualne to mogą mieć różną formę:

1. Analiza kilkunastu artykułów, taki mix po polsku i angielsku a następnie przygotowanie prezentacji i wygłoszenie jej.
2. Zebranie informacji na temat jakiegoś problemu (tutaj zazwyczaj musimy te informacje wyciągnąć od jednego z asesorów, który wciela się w rolę Informatora), następnie zaproponowanie rozwiązania problemu.
3. Odegranie scenki.

To są najczęstsze typy zadań. Głównym celem tej części AC jest ocena naszych kompetencji analitycznych. 

3. Potem wspólnie

Ciekawsze są zadania grupowe. Tutaj wcielamy się w jakąś rolę (dyrektora, pracownika, kierownika etc.) a następnie prowadzimy najczęściej dyskusję w większym gronie. Naszym zadaniem jest wspólne wypracowanie rozwiązania problemu. UWAGA - nigdy nie wiadomo czy aktualnie oceniana jest kompetencja współpracy w grupie, przywództwa czy podporządkowania. Bądźcie więc sobą.

4. Ogólne wrażenia

Samo Centrum Oceny może trwać od trzech do prawie ośmiu godzin. Pomiędzy zadaniami są przerwy, kiedy można napić się kawy czy przegryźć ciasteczko. Podczas wykonywania zadań mamy dostęp do wody (zarówno gazowana jak i niegazowana). Firma, która prowadzi AC dostarcza papieru do robienia notatek i "przyrządów piszących", więc tym się nie przejmujemy.

Co jeszcze jest ważne? Bądźmy sobą. Po prostu. Zadania są tak skonstruowane i jesteśmy na tyle intensywnie obserwowani, że jakakolwiek gra jest łatwa do wychwycenia. Nie dajmy się sprowokować - bardzo często jeden z asesorów jest gburem i chamem - to jest jego rola i należy mieć to na względzie. Nie ma sensu grać, bo w tym momencie znacznie trudniej jest wygrać.

sobota, 23 czerwca 2012

Znajomi królika

Wczorajszy dzień przyniósł jak zawsze wspaniałe wieści - moje papiery w dziekanacie były w porządku ale nie w porządku był wykaz przedmiotów, które zaliczyłem. Splendid! Na uczelni podobnie jak w życiu - daleko bez znajomości nie zajdziemy. Ja jednak do magistra zajdę w terminie.

Z pracą nic się nie zmieniło. Nadal jej nie mam, choć coś ruszyło się do przodu. Zaproszono mnie na końcowy etap kwalifikacyjny w drugiej firmie z Big4. Czyli początek lipca będzie rozstrzygający. 

Wróćmy jednak do znajomości. Wszędzie - na blogach, w mediach, wśród znajomych - panuje przekonanie, że wykorzystywanie znajomości do celów takich jak choćby znalezienie pracy to rzecz niemoralna. Co za bzdura. Ile razy komuś pomogliśmy i ile razy nie było szans żeby się odwdzięczyć? To jest doskonała okazja. Nie bójmy się tego, korzystajmy ze znajomości ile się da.

czwartek, 21 czerwca 2012

Jestem bezrobotny i nie jestem z tego dumny

Mam na imię Fiodor Herbert Eliasz i oczywiście jest to moje fałszywe imię, fałszywe drugie imię i równie fałszywe nazwisko. Nie jestem jednak naiwny i nie zamierzam publikować swoich prawdziwych danych - pracodawcy są jak sępy. To jest partyzancka wojna, gdzie oni szukają naszych potknięć i za wszelką cenę chcą znaleźć coś, co nas zdyskredytuje w ich oczach. Więc do cholery, chyba nikt nie oczekuje, że będę świecił swoim dowodem osobistym.

Są jednak pewne ogólne dane, które dla moich czytelników, zainteresowanych konkurowaniem ze mną (zapewne kompletnie nieświadomym i wymuszonym przez rynek pracy), będą istotne:

1. Za tydzień mam obronę pracy magisterskiej. Po tej formalności zostanę więc jednym z kilkudziesięciu tysięcy nowych prawników. Oczywiście na razie ten dyplom będzie miał mniejszą wartość niż przebyty kurs obsługi wózków widłowych i mam tego pełną świadomość. 

2. W przeciwieństwie do wielu z moich kolegów, którzy spędzili beztroskie pięć lat na piciu, paleniu i wolnej miłości (ach, jakże im zazdroszczę!), pracowałem. Dwa i pół roku, udokumentowane, jako pomagier prawnika, trzy różne firmy, umowa zlecenie, stawki śmieszne (zawsze zastanawiałem się czy jednak nie przejść do McDonalda). Niestety - od trochę ponad roku bezrobotny. To znaczy nie tak do końca bezrobotny, bo przecież student może być co najwyżej niepracujący. 

3. Mam już za sobą pierwsze etapy rekrutacji do dwóch firm z Big4. Testy zaliczone, zaproszenie na Centrum Oceny oraz na rozmowę kwalifikacyjną otrzymane. Cel - doradca podatkowy, lecz o tym za chwilę. W każdym razie coś się dzieje.

4. Z umiejętności - oprócz świetnych zdolności kulinarnych potrafię prowadzić samochód. Angielski taki sobie - dogadam się na każdy temat ale gramatyka leży. A wiemy dobrze, że dzisiaj Polak powinien rozmawiać przynajmniej w trzech obcych językach. 

5. Mam cholernie duże zapasy optymizmu i jestem potwornie zdeterminowany, żeby najpóźniej od sierpnia znaleźć jakąś pracę. Oczywiście pracę do której trzeba dyplomu - bo inaczej jaki byłby sens kończenia studiów?

6. Mieszkam w Krakowie i wpisy będą dotyczyły tego rynku pracy.

No dobra, a czego szukam?

Docelowo chcę zostać doradcą podatkowym. Myślałem o tych wszystkich aplikacjach i wiem jedno - baranem nie jestem. Zostać radcą prawnym czy adwokatem - to proste. Teraz całkiem modne. Każdy chce nim być i efektem tego są spektakularne bankructwa mikrokancelarii, specjalizujących się we wszystkim i w niczym. Młody chłopaczek, niespełna trzydzieści lat, swoja własna kancelaria i myśl, że zaraz będzie miał stada spragnionych jego usług klientów - to typowe. Typowe jest także to, że jeden z drugim myśli, że jest specjalistą od wszystkiego. Efekt jest taki, że klient jest robiony na szaro a pan mecenas zgarnia kupę pieniędzy za nic.

Zresztą, tak naprawdę nigdy nie bawiło mnie stawanie w obronie złych ludzi. Nie lubię złych ludzi i podejrzewam, że miałbym niewielu klientów, bo nie wyobrażam sobie siebie stojącego na sali sądowej i występującego w imieniu gwałciciela, pedofila, mordercy, złodzieja, oszusta. Lubię jednak pieniądze i dlatego nie wyobrażam sobie zostać sędzią. Więc logiczne jest, że chcę zostać doradcą podatkowym.

Nie znaczy to jednak, że szukam tylko takich ofert. Nie mam takiego luksusu, żeby beztrosko spędzać miesiące na wyszukiwaniu jednej oferty miesięcznie. Szukam takiej pracy, która wymaga dyplomu. To na początek. Potem będę myślał o znalezieniu czegoś w zawodzie.

Nie dla praktyk

Jakimś dziwnym trafem wszyscy studenci myślą, że bezpłatna praktyka otworzy im drzwi do uprawnionej kariery. Dają się złapać w sidła tysięcy firm, które wymyśliły nową formę niewolnictwa. Pracują za obietnicę zatrudnienia a później są zdziwieni, gdy w ostatnim tygodniu swojego przebywania w budynku firmy, brania nadgodzin i odwalania pańszczyzny, znajdują na portalu internetowym firmy informacje o naborze na praktyki. A przecież było tam napisane "możliwość zatrudnienia". Mhm, dobre sobie.

Jasne, w życiu wypada spędzić dwa lub trzy miesiące będąc niewolnikiem. To dobrze wygląda w cv. Najlepiej odwalić to na studiach. Ale broń boże dać się zaangażować w jakieś dłuższe praktyki. Pamiętam jak pierwszy raz szukałem pracy. Trafiłem na młodą panią mecenas, przyjęła mnie w swojej małej, dwupokojowej kancelarii i rozmawiamy:

- Tak ale zdaje pan sobie sprawę, że mam ambicje i chcę mieć najlepszy zespół. Dlatego na początek mogę panu zaproponować bezpłatne praktyki i jeśli się pan sprawdzi, oczywiście pana zatrudnię. W trakcie praktyk otrzyma pan służbowego laptopa ale wymagam, żeby być w pełni dyspozycyjnym, również w weekendy - mówiła ta młoda kobieta, która miała ambicje. Gdy zobaczyła moją uniesioną brew zaczęła mnie zapewniać, że - też musiałam zaczynać od praktyk. Pochodzę z małej wsi i kiedy tu pierwszy raz przyjechałam, właśnie tak zaczynałam. Jednak ufam ludziom i chcę dać im pracę.
- Oczywiście pani mecenas. Jestem do pani dyspozycji siedem dni w tygodniu. Ale ile będą trwały te praktyki? Miesiąc, dwa?
- Myślałam raczej o dziewięciu miesiącach. Może pół roku.

Bogowie! Czy to nie jest czystej krwi niewolnictwo? Mam być wyrobnikiem czy pracownikiem? 

Tyle na początek. Dzisiaj zamierzam wysyłać oferty. Przygotowałem sobie ładne i zgrabne cv, coraz lepiej idzie mi pisanie listów motywacyjnych. A ten blog ma być ujściem moich frustracji, gdzie będę obwieszczał kolejne niepowodzenia. W każdym razie - piszę to do wszystkich szukających pracy - nie łamcie się i walczcie. Nie dajcie się załatwić.