Mam na imię Fiodor Herbert Eliasz i oczywiście jest to moje fałszywe imię, fałszywe drugie imię i równie fałszywe nazwisko. Nie jestem jednak naiwny i nie zamierzam publikować swoich prawdziwych danych - pracodawcy są jak sępy. To jest partyzancka wojna, gdzie oni szukają naszych potknięć i za wszelką cenę chcą znaleźć coś, co nas zdyskredytuje w ich oczach. Więc do cholery, chyba nikt nie oczekuje, że będę świecił swoim dowodem osobistym.
Są jednak pewne ogólne dane, które dla moich czytelników, zainteresowanych konkurowaniem ze mną (zapewne kompletnie nieświadomym i wymuszonym przez rynek pracy), będą istotne:
1. Za tydzień mam obronę pracy magisterskiej. Po tej formalności zostanę więc jednym z kilkudziesięciu tysięcy nowych prawników. Oczywiście na razie ten dyplom będzie miał mniejszą wartość niż przebyty kurs obsługi wózków widłowych i mam tego pełną świadomość.
2. W przeciwieństwie do wielu z moich kolegów, którzy spędzili beztroskie pięć lat na piciu, paleniu i wolnej miłości (ach, jakże im zazdroszczę!), pracowałem. Dwa i pół roku, udokumentowane, jako pomagier prawnika, trzy różne firmy, umowa zlecenie, stawki śmieszne (zawsze zastanawiałem się czy jednak nie przejść do McDonalda). Niestety - od trochę ponad roku bezrobotny. To znaczy nie tak do końca bezrobotny, bo przecież student może być co najwyżej niepracujący.
3. Mam już za sobą pierwsze etapy rekrutacji do dwóch firm z Big4. Testy zaliczone, zaproszenie na Centrum Oceny oraz na rozmowę kwalifikacyjną otrzymane. Cel - doradca podatkowy, lecz o tym za chwilę. W każdym razie coś się dzieje.
4. Z umiejętności - oprócz świetnych zdolności kulinarnych potrafię prowadzić samochód. Angielski taki sobie - dogadam się na każdy temat ale gramatyka leży. A wiemy dobrze, że dzisiaj Polak powinien rozmawiać przynajmniej w trzech obcych językach.
5. Mam cholernie duże zapasy optymizmu i jestem potwornie zdeterminowany, żeby najpóźniej od sierpnia znaleźć jakąś pracę. Oczywiście pracę do której trzeba dyplomu - bo inaczej jaki byłby sens kończenia studiów?
6. Mieszkam w Krakowie i wpisy będą dotyczyły tego rynku pracy.
No dobra, a czego szukam?
Docelowo chcę zostać doradcą podatkowym. Myślałem o tych wszystkich aplikacjach i wiem jedno - baranem nie jestem. Zostać radcą prawnym czy adwokatem - to proste. Teraz całkiem modne. Każdy chce nim być i efektem tego są spektakularne bankructwa mikrokancelarii, specjalizujących się we wszystkim i w niczym. Młody chłopaczek, niespełna trzydzieści lat, swoja własna kancelaria i myśl, że zaraz będzie miał stada spragnionych jego usług klientów - to typowe. Typowe jest także to, że jeden z drugim myśli, że jest specjalistą od wszystkiego. Efekt jest taki, że klient jest robiony na szaro a pan mecenas zgarnia kupę pieniędzy za nic.
Zresztą, tak naprawdę nigdy nie bawiło mnie stawanie w obronie złych ludzi. Nie lubię złych ludzi i podejrzewam, że miałbym niewielu klientów, bo nie wyobrażam sobie siebie stojącego na sali sądowej i występującego w imieniu gwałciciela, pedofila, mordercy, złodzieja, oszusta. Lubię jednak pieniądze i dlatego nie wyobrażam sobie zostać sędzią. Więc logiczne jest, że chcę zostać doradcą podatkowym.
Nie znaczy to jednak, że szukam tylko takich ofert. Nie mam takiego luksusu, żeby beztrosko spędzać miesiące na wyszukiwaniu jednej oferty miesięcznie. Szukam takiej pracy, która wymaga dyplomu. To na początek. Potem będę myślał o znalezieniu czegoś w zawodzie.
Nie dla praktyk
Jakimś dziwnym trafem wszyscy studenci myślą, że bezpłatna praktyka otworzy im drzwi do uprawnionej kariery. Dają się złapać w sidła tysięcy firm, które wymyśliły nową formę niewolnictwa. Pracują za obietnicę zatrudnienia a później są zdziwieni, gdy w ostatnim tygodniu swojego przebywania w budynku firmy, brania nadgodzin i odwalania pańszczyzny, znajdują na portalu internetowym firmy informacje o naborze na praktyki. A przecież było tam napisane "możliwość zatrudnienia". Mhm, dobre sobie.
Jasne, w życiu wypada spędzić dwa lub trzy miesiące będąc niewolnikiem. To dobrze wygląda w cv. Najlepiej odwalić to na studiach. Ale broń boże dać się zaangażować w jakieś dłuższe praktyki. Pamiętam jak pierwszy raz szukałem pracy. Trafiłem na młodą panią mecenas, przyjęła mnie w swojej małej, dwupokojowej kancelarii i rozmawiamy:
- Tak ale zdaje pan sobie sprawę, że mam ambicje i chcę mieć najlepszy zespół. Dlatego na początek mogę panu zaproponować bezpłatne praktyki i jeśli się pan sprawdzi, oczywiście pana zatrudnię. W trakcie praktyk otrzyma pan służbowego laptopa ale wymagam, żeby być w pełni dyspozycyjnym, również w weekendy - mówiła ta młoda kobieta, która miała ambicje. Gdy zobaczyła moją uniesioną brew zaczęła mnie zapewniać, że - też musiałam zaczynać od praktyk. Pochodzę z małej wsi i kiedy tu pierwszy raz przyjechałam, właśnie tak zaczynałam. Jednak ufam ludziom i chcę dać im pracę.
- Oczywiście pani mecenas. Jestem do pani dyspozycji siedem dni w tygodniu. Ale ile będą trwały te praktyki? Miesiąc, dwa?
- Myślałam raczej o dziewięciu miesiącach. Może pół roku.
Bogowie! Czy to nie jest czystej krwi niewolnictwo? Mam być wyrobnikiem czy pracownikiem?
Tyle na początek. Dzisiaj zamierzam wysyłać oferty. Przygotowałem sobie ładne i zgrabne cv, coraz lepiej idzie mi pisanie listów motywacyjnych. A ten blog ma być ujściem moich frustracji, gdzie będę obwieszczał kolejne niepowodzenia. W każdym razie - piszę to do wszystkich szukających pracy - nie łamcie się i walczcie. Nie dajcie się załatwić.